niedziela, 29 stycznia 2012

Roma Wolny

Jestem córką swoich Rodziców, którzy mnie "ulepili" ze swoich pasji i marzeń,więc swoje bio zacznę od Nich, bo to w dużej mierze Ich zasługa,
że jestem jaka jestem... Pewnie nie do końca taka,jaką sobie wymarzyli,
ale jakoś tak wyszło :)
TATO miał absolutny słuch i swój ukochany puzon. W młodości grał w Łańcucie na salonach u ostatniego z Potockich,podkładał też muzykę do niemych filmów. Potem były orkiestry dęte,których był kapelmistrzem.
Pamiętam - w domu półki uginały się pod stosem partytur,które tworzył nocami w oparach papierosowego dymu,który powoli Go zabijał,ale On nie zwracał na to uwagi,bo MUZYKA była Jego życiem...
MAMA, dla odmiany,była w lunaparku asystentką iluzjonisty,który co wieczór zamykał Ją w skrzyni śmierci i "przepiłowywał" na oczach widowni.Pięknie też śpiewała i kochała balet.
Oboje prowadzili bogate życie artystyczne i nie ukrywali,że chcą,żebym poszła Ich śladem. Poszłam, a właściwie tylko próbowałam...


W dzieciństwie...
***Balet był epizodem.I dobrze,bo pewnie kiepska byłaby ze mnie baletnica,co zresztą dość wcześnie zauważyła emerytowana primabalerina.Miałam wtedy 6 lat i chude nogi jak tyczka od fasoli.Kiedy Pani Starsza kazała stać na paluszkach - te nogi mi się "łamały",więc Mama mnie wypisała.
***Opowieści Mamy o lunaparku tak głęboko zapadły mi w pamięć,że kiedy przyjeżdżał cyrk - dostawałam wypieków,a kiedy cyrk zwijał swoje "żagle" - niezmiennie mówiłam,że nie wracam do domu,bo wyjeżdżam z cyrkiem w trasę...
***Było jeszcze ciekawiej,kiedy Mama dawała mi pieniążki "na tacę",a ja zamiast do kościoła - pędziłam do kina,a w drodze powrotnej raz miałam zbolałą minę,bo wcielałam się w Kopciuszka,innym razem widziałam w sobie "szkarłatny kwiatuszek"...
- Skaranie boskie z tym dzieckiem! - skarżyła się sąsiadkom - jak nie cyrk,to przed lustrem stroi głupie miny i coś gada do jakichś krasnoludków...Artystka ze spalonego teatru!
Nigdy nie mogłam zrozumieć,dlaczego mówi "ze spalonego" ?


W szkole podstawowej...
***Żyłam kinem i wciąż utożsamiałam się z filmowymi bohaterami.Wycinałam fotosy i potrafiłam tak długo wpatrywać się w gazetowe zdjęcia,że w którymś momencie osoby na nim "ożywały",a ja znowu byłam "po drugiej stronie lustra"...To nie było trudne,bo inspirowały mnie baśnie i bajki,w których się rozczytywałam. Potem trochę mi to udawanie kogoś innego przeszło,bo zaczęły się poważne kłopoty z matematyką,której ni w ząb nie rozumiałam.W dodatku Tato coraz częściej zaczął ubolewać nad tym,że Jego córka zamiast poważnej literatury czyta jakieś tam koszałki - opałki...
-Co z ciebie wyrośnie?! - pytał z gniewem w głosie,ale widziałam,że oczy miał zatroskane...Kto wie,może i dlatego po latach poszłam na filologię polską ?!
***Jakkolwiek się działo - to przez cały ten szczenięcy czas MUZYKA była ze mną,przy mnie i we mnie...Nie bolałam zbytnio nad tym,że nie mam ani magnetofonu,ani adapteru.Godzinami mogłam słuchać Radia Luksemburg i to mi
wystarczało.
W szkole średniej...
***W "pedagogu" wciąż było we mnie coś z dziecka,ale to mi nie przeszkadzało
zacząć poważnie traktować MUZYKĘ.Tu też miałam swój taneczny i solowy debiut. Przez 5 lat uczyłam się obowiązkowej gry na skrzypcach,ale choć pokochałam ich dżwięk - wiedziałam,że wirtuozką nie zostanę.Podobnie było z trąbką,którą wybrałam jako drugi instrument.Grałam na niej w szkolnej orkiestrze,ale po maturze zarzuciłam ćwiczenia.
***To był też czas pisania pamiętników i wierszy.Mam je do dzisiaj,choć kartki pożółkły,a zasuszone kwiaty sypią się po każdym dotknięciu...


Po maturze...
***Pozostałam wierna śpiewaniu.Przez wiele lat byłam w zespole "AMFI". Było rodzinnie,ciepło i "bogato" w sukcesy sceniczne,ale przyszedł dzień,kiedy wszystko się posypało - zespół się rozpadł,a ja wylądowałam na Górnym Śląsku.
Jaka jestem teraz?
* Kocham swoich bliskich...
* Jestem wierna sobie i ludziom...
* Tęsknię za rodzinnym miastem,gdzie wszystko się zaczęło...
* Wciąż jest we mnie coś z dziecka...
* Mam JULKĘ i TUSIĘ - dwie słodkie kotki wierne jak pies...
* Zbieram ANIOŁY i kamienie...
* Kiedy jestem szczęśliwa - nieruchomieją wszystkie zegary świata...
* Kiedy LOS mi kogoś zabiera - umieram po stokroć...

...i choć wiem,że CZAS ma stumilowe buty,a próba zatrzymania Go to jakbym chciała wejść dwa razy do tej samej rzeki - wciąż próbuję,bo chciałabym
dokończyć to,co kiedyś zaczęłam...
Miłość do MUZYKI przekazał mi w genach Tato,a Mama - MARZENIA o tym,by śpiewać,tańczyć i bawić się w teatr...LOS był tak łaskawy,że pozwolił mi iść śladem Ich pragnień nawet teraz,kiedy moje 50+ mówi samo za siebie :) Ale choć jestem "spóżniona" - wciąż idę...
I tak:
* W tańcu
...szukam zapomnienia o tym,co boli...
...zamykam oczy i zapadam w chwilę,która się staje...
...wyrażam to,co we mnie uśpione...
* Na scenie
...zżera mnie trema,ale próbuję opowiedzieć siebie...A co najważniejsze - to wiem już,co znaczą słowa "ze spalonego" :)))
*Śpiew
...był kiedyś moim całym światem...Chciałabym do Niego wrócić ,ale nie mam odwagi ...








ŚMIERĆ
Mówią, że to "kamienna stagnacja wieczności"
ale
nie mówią
JAK MOŻNA KOCHAĆ ŚWIAT, W KTÓRYM UMIERAJĄ DZIECI?
czy to pomyłka Niebios
czy na złość
czy kara
czy zwykły przypadek
czy to początek
czy koniec
Mówią, że to nie umarli odchodzą od nas, lecz my od nich
ale
nie mówią
że to boli
że pęka serce
że prawda odbiera nadzieję
że czas nas oszukał
Nie mówią
bo jeszcze nie wiedzą
że można
posiwieć wewnętrznie
skamienieć jak Niobe
rozmawiać z duchami
umierać z tęsknoty
i żyć...
                                                                                                                        

  Roma Wolny




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz